Kamila Majcher pochodzi z Krakowa. Jako dziecko uczyła się rysunku i malarstwa, ale potem postanowiła wybrać inną ścieżkę. W wieku 20 lat przeniosła się do Hiszpanii, potem do Londynu, a po 6 latach osiadła w Berlinie. Mówi, że odkąd zobaczyła to miasto na wymianie szkolnej wiedziała, że to jej miejsce na ziemi.  W Berlinie mieszka już 5 lat i to właśnie przeprowadzka tutaj zainspirowała ją do spełniania swoich artystycznych potrzeb. Ostatnio internet obiegły zdjęcia jej bezczelnych i przewrotnych talerzy: Kamila z pchlich targów i aukcji wyławia porcelanowe retro perełki, a potem dodaje do nich napisy korespondujące z dzisiejszym życiem młodych ludzi w wielkich miastach. Z Kamilą rozmawiamy o arkanach jej twórczości, o roli, jaką odgrywa w niej herbata i o urokach stolicy Niemiec. Mówisz, że twoja artystyczna domena to „kondensacja komplikacji codziennego życia w formie złotych myśli na porcelanie”. Ale twoje kreacje na pierwszy rzut oka wydają się niecodzienną, porcelanową odsłoną memów – czy dużo inspiracji czerpiesz z internetu? Kamila Majcher: Memy są wspaniałym wymysłem współczesnego świata! Jednak odkąd zaczęłam robić moje talerze, staram się nie oglądać ich w ogóle, bo nie chcę się ukierunkowywać. Inspirację stanowią dla mnie historie moje i moich znajomych, czasami jakaś luźna myśl złapana w locie, anegdota. Teraz internetu używam głównie do poszukiwania ciekawych obrazów, zdjęć i rysunków, niedługo planuję też zacząć współpracę z innymi artystami – często wyszukuję ich właśnie przez internet. Na „heheszki internetach” nie zostaje mi dużo czasu, ale może to i lepiej. Jaki w takim razie jest twój proces twórczy? Jak powstają twoje talerze? Najbardziej czasochłonne jest szukanie odpowiednich talerzy. Czasem jest tak, że mam tekst w głowie, ale nie mam odpowiedniego talerza; czasami też jest tak, że mam talerz, ale nie mogę wymyślić nic, z czego byłabym naprawdę zadowolona. Zwykle wtedy rozmawiam o tym z moją przyjaciółką i po burzy mózgów powstaje coś fajnego.  Pracuję w pomieszczeniu, które z założenia powinno być kuchnią – ale ponieważ nie cierpię gotować, bywam tam tylko wtedy, gdy robię herbatę, którą z resztą pijam litrami. Gdy woda się gotuje, ja przeglądam wszystkie talerze, które mam i zwykle wtedy coś wymyślam. Samo malowanie jest najmniej skomplikowaną częścią całego procesu.   Dzięki uprzejmości artystki.   A jak wpadłaś na taki pomysł? Pomysł pojawił się, gdy kupiłam na aukcji charytatywnej pierwszy talerz. Kiedy go zobaczyłam, poczułam, że koniecznie chcę napisać na nim coś brzydkiego i tak powstał „Send nudes” z małymi foczkami. Jak tylko wrzuciłam zdjęcie na Facebooka, moi znajomi oszaleli i każdy chciał go kupić. No i tak juz poszło. Równolegle powstał talerz „Happy uneployment”, który nawiązywał akurat do mojej własnej sytuacji w tym okresie.  Szybko okazało się, że talerze mogą odnosić się do uniwersalnych zmagań z rzeczywistością, z którymi identyfikuje się wielu Berlińczyków, jak na przykład frustrujący proces randkowania, czy złudne marzenia o zostaniu DJ-em. Berlin jest popularnym punktem destynacji dla wielu młodych ludzi, przy czym bycie „artystą wizualnym” jest niemal tak popularnym zajęciem jak bycie „DJ-em”. Jak odnajdujesz się w tym specyficznym miejskim gąszczu i jaki wpływ ma Berlin na twoją twórczość? Na szczęście nie jestem już taka młoda! Myślę, że Berlin to miasto ludzi niepoważnych, co oczywiście ma swoje minusy, ale plusy też. Kiedy przyjechałam tutaj, okres szalonych imprez miałam juz za sobą, więc od pierwszego dnia zajęłam się budowaniem swojej przyszłości i zapuszczaniem korzeni. Zaczęłam prowadzić swój mały biznes transportowy i nie miałam czasu na „bywanie”. Jeszcze wtedy w ogóle przez myśl mi nie przeszło, że po tylu latach ta artystyczna strona mojej duszy rozbłyśnie, więc też obracałam się w kompletnie innym środowisku – gdzie raczej aspirujących artystów nie było.  Życie tutaj napewno jest spokojniejsze i daje więcej wolności, niż w Polsce. Myślę, że najzwyczajniej w świecie wynika to z ekonomii. Życie jest tanie, czynsz też – nie mowię tu o „mieszkaniach dla turystów”– więc nie trzeba brać kredytu na mieszkanie i nie jest się niewolnikiem w swojej pracy przez następnych 30 lat. Dzięki temu można się rozwijać w jakimkolwiek kierunku ma się ochotę.  Trochę smutne jest to, że bardzo duża część ludzi traktuje Berlin jako imprezownię, gdzie zatrzymują się tylko na parę lat i potem przenoszą gdzieś indziej – mam wrażenie, że to dlatego po pewnym czasie niektórzy przestają inwestować czas w relacje z innymi ludźmi, a zaczynają traktować ich bardziej instrumentalnie. Ale też muszę przyznać, że obserwowanie mieszkańców Berlina to kopalnia czystej inspiracji.           Wyświetl ten post na Instagramie.                       Post udostępniony przez Very Ugly Plates (@veryuglyplatess) Gru 3, 2019 o 2:34 PST   Very Ugly Plates można kupić przez stronę internetową Kamili: veryuglyplates.de.