Wenecja jest zalana, a w Australii płoną lasy - nawet największym sceptykom coraz trudniej jest zaprzeczać problemowi zmian klimatu. Jak wielokrotnie podkreślaliśmy, do katastrofy w dużej mierze przyczynia się właśnie masowa produkcja mięsa. Jest to wyjątkowo bliski temat dla Andrew Skowrona, który od ponad dwudziestu lat nie je mięsa, a od ośmiu fotografuje zwierzęta hodowane w bestialskich warunkach na rzeź.   -  Społeczeństwo zbyt małymi krokami dojrzewa do empatycznego podejścia w kwestii traktowania zwierząt. W każdej rozmowie podkreślam, że to walka jak na wojnie. Moją bronią jest aparat a nabojem zdjęcie. Nie potrafię inaczej tego określić. To jedyne argumenty, które są w stanie przebić płoty i mury ferm, a przez tę wyrwę chcę właśnie pokazywać jak jest naprawdę. Że to wszystko dzieje się tuż obok nas. Ludzie boją się prawdy i odpychają niewygodne argumenty, które świadczą o tym jakie przyzwolenie dajemy na traktowanie zwierząt hodowlanych. Tak jest łatwiej: lepiej nie widzieć, nie słyszeć, lepiej nie wyciągać wniosków - powiedział nam Skowron.    fot. Andrew Skowron, andrewskowron.org   Antidotum na hodowlane zło  Podczas wykonywania swojej pracy Skowron rzadko ma czas na refleksję. Warunki są dalekie od komfortowych, w hodowlach jest głośno, a pisku i kwilenia zwierząt nie widać na zdjęciach. Czas na zastanowienie się przychodzi zazwyczaj dopiero podczas obróbki zdjęć i trudno jest nie kwestionować otaczającej nas rzeczywistości. Ciężko wyobrazić sobie specyfikę pracy z tak dużym obciążeniem psychicznym, dlatego porozmawialiśmy z Andrew Skowronem o największych wyzwaniach moralnych jego pracy,  Czy zdarza ci się zwątpić w ludzkość i człowieczeństwo podczas swojej pracy?  Bardziej zastanawiam się nad tym jak to zmienić. Chciałbym żeby ta "normalność hodowlana " była postrzegana jako coś nienormalnego, nieakceptowalnego. Ludzie zbyt szybko uciekają od prawdy. Nie potrafią się zatrzymać i pomyśleć: czy tak naprawdę musi być? W tym moje zadanie żeby przez pryzmat obrazu obudzić w ludziach empatię.   Nie masz czasami tak, że wolisz spędzać czas ze zwierzętami, niż ludźmi? Rzeczywiście czasem tak jest. To co widzę podczas swojej pracy, staram zrekompensować sobie spędzając czas z uratowanymi zwierzętami. Wspólnie z moją dziewczyną stworzyliśmy coś w rodzaju małego azylu, w którym znalazły schronienie zwierzęta uratowane z ferm: trójnogi lis, fermowa indyczka, gęś z przetrąconym dziobem czy kozioł, który uciekł spod topora. To jest takie moje antidotum na to hodowlane zło. Jest też wiele innych takich miejsc. W miarę możliwości staram się je odwiedzać, bo chciałbym też pokazywać pozytywne historie i zwierzęta, które stały się ambasadorami, tych, które nie miały tyle szczęścia i cierpią za murami ferm.   Jacy są pracownicy hodowli? Czy dla nich to praca jak każda inna? Zależy od tego jak na to spojrzymy. Oddzielając empatyczny tok myślenia, zdarza mi się spotykać całkiem miłych i pomocnych ludzi. Czasami zastanawiam się czy to nie ekonomiczny przymus spowodował ich uwikłanie w ten system hodowli. Ale zdarza się też, że ludzie często myślą, że to co robią jest zupełnie normalne. Inaczej będziemy postrzegać też właściciela fermy, a inaczej pracownika. Hodowcy, w ich mniemaniu, dbają o zwierzęta, a na koniec je zabija, bo to ich pieniądz. Pracownicy fizyczni pracują, bo muszą, często nie mają innego wyjścia ze względów finansowych i szczerze nienawidzą tej pracy. W dodatku zdarza się, że często odreagowują swoje frustracje na zwierzętach. Uważam to też są ofiary tego systemu. Dla hodowców zwierzę to towar, a towar to zarobek, a przecież polska ustawa o ochronie zwierząt zaczyna się od słów: “zwierzę nie jest rzeczą”. Niestety empatia często zanika z miarą grubości portfela.   fot. Andrew Skowron, andrewskowron.org   Emocjonalny rollercoaster Codzienne obcowanie ze śmiercią i torturami żywych istot to duże obciążenie psychiczne na granicy stresu pourazowego. To tkwienie między skrajnościami, gdzie na jednym końcu spektrum znajduje się całkowita znieczulica, a na drugim załamanie nerwowe. Z podobnym obciążeniem zmagają się m.in. korespondenci wojenni, a opisane przez Skowrona uczucia mogą kojarzyć się choćby z relacjami fotografów wojennych: Grega Marinovicha, Kena Oosterbroeka, Kevina Cartera i João Silvy w książce "Bractwo Bang Bang".   - Moje zdjęcia pokazują realia przemysłowych ferm zwierząt: to są legalne i prawnie dozwolone systemy hodowli, ale po ujawnieniu w oczach nieświadomego człowieka nie są akceptowalne. A jak widać jest to hodowlana normalność. Pokazuję empatyczne zdjęcia poprzez dokumentowanie podmiotowości, wzajemnych relacji zwierząt w ich "naturalnym" środowisku. Fotografie z tych miejsc to tylko część prawdy, brakuje tu pisku kastrowanych prosiaków, płaczu oddzielanych od matek jagniąt czy skowytu dochodzącego z lisich ferm - wyjaśnia fotograf.    Zobaczcie poruszające zdjęcia Andrew Skowrona: